Szanowni Państwo!
Rząd Tuska zmienia taktykę działania na czas kampanii wyborczej. Zamierza wprowadzać przymusową deprawację seksualną w szkołach etapami, krok po kroku - tak wynika z najnowszych słów szefowej MEN oraz innych ministrów i polityków koalicji.
Deprawatorzy zamierzają dopiąć swego za wszelką cenę i mówią to otwarcie. Teraz najważniejsze są jednak dla nich wybory prezydenckie, dlatego postanowili omamić Polaków w sprawie obowiązkowej "edukacji seksualnej" w szkołach. Proszę przeczytać naszą analizę wczorajszego oświadczenia Barbary Nowackiej oraz innych "edukatorów". |
Nabiera tempa kampania wyborcza przed zaplanowanymi na 18 maja wyborami na urząd Prezydenta RP. W związku z tym, rząd Tuska planuje na ten czas ukryć przed społeczeństwem swoje najbardziej radykalne żądania, które wywołują największe protesty. Chodzi przede wszystkim o wulgarną "edukację seksualną", która od 1 września ma wejść do szkół.
Szefowa MEN Barbara Nowacka ogłosiła wczoraj, wbrew powtarzanym od miesięcy zapowiedziom, że deprawacja w roku szkolnym 2025/2026 będzie przedmiotem nieobowiązkowym. Nie jest to jednak powód do świętowania i radości. Sprawujący władzę członkowie Koalicji i Lewicy mówią otwarcie, że obowiązkowa deprawacja w szkołach będzie, tyle tylko, że trochę później, gdyż będzie wprowadzana etapami. Jak powiedziała minister zdrowia Izabela Leszczyna:
"Jesteśmy przekonane, że zrobimy to i nawet jeśli na początku mają to być małe kroki, nie tak, jak planowałyśmy na początku, to jeden mały krok, drugi, trzeci i będziemy miały to, o co nam chodzi. Edukacja zdrowotna musi stać się immanentną częścią edukacji w polskiej szkole i tak się stanie."
Innymi słowy - chcieli od razu, tak jak planowali już od początku swojej kadencji, wprowadzić przymusową deprawację do szkół, ale ze względu na protesty społeczne w czasie kampanii wyborczej chcą sprawę wyciszyć, gdyż ich kandydat Rafał Trzaskowski od lat aktywnie wspiera "edukatorów seksualnych" i aktywistów LGBT, którzy zamierzają wejść do szkół i "edukować seksualnie" nasze dzieci według niemieckich standardów zakładających oswajanie z masturbacją, pornografią, rozwiązłością i patologiami seksualnymi.
Niemal równolegle do oświadczenia Nowackiej odezwał się medialny chór rozmaitych "ekspertów" przekonujących, że tzw. edukacja zdrowotna, pod którą ukrywa się "edukacja seksualna", koniecznie musi być obowiązkowa dla wszystkich dzieci. Oficjalne stanowisko w sprawie obowiązkowości nowego przedmiotu zajęła m.in. Naczelna Rada Lekarska pisząc, iż proponowane przez rząd Tuska kwestie:
"bezwzględnie powinny stanowić obowiązkowy element nauczania na wszystkich etapach edukacji".
W podobnym tonie wypowiada się także Antonina Kopyt, "edukatorka seksualna" wchodząca w skład rządowego zespołu, który stworzył podstawę programową do nowego przedmiotu. Przypomnijmy - wedle ujawnionej przez MEN podstawy programowej, dzieci od 4 klasy szkoły podstawowej mają uczyć się o masturbacji, LGBT, różnych "orientacjach seksualnych" i "tożsamościach" płciowych, rodzajach związków nieformalnych i homoseksualnych, rozwodach, aborcji, antykoncepcji, bezdzietności, popędzie seksualnym, wyrażaniu zgody na seks oraz różnych formach aktywności seksualnej. Kopyt twierdzi, że jeżeli "edukacja seksualna" będzie nieobowiązkowa to:
"mało kto będzie na nią chodził (...) dlatego że nasz system oświaty oparty jest na obowiązku i przymusie. I jeżeli go nie ma, to się z tego korzysta [czyli nie chodzi na tego typu lekcje]."
Kopyt zwróciła też uwagę, że jeśli "edukacja seksualna" pozostanie nieobowiązkowa to:
"Będzie niewiele nauczycielek i niewielu nauczycieli, którzy będą skłonni poświęcać swój czas i energię żeby przekwalifikować się lub dokształcić się, aby uczyć przedmiotu, który nie wiadomo jaki będzie miał wymiar."
Już teraz mnóstwo rozmaitych "edukatorów seksualnych" oraz aktywistów LGBT z całej Polski czeka na to, aby wejść do szkół jako nauczyciele nowego, obowiązkowego przedmiotu i na systemową skalę deprawować polskie dzieci. Jeśli "edukacja seksualna" pozostanie nieobowiązkowa, to ci ludzie nie będą mieć pracy, na którą czekają od dawna. W chwili obecnej "edukatorzy seksualni" i aktywiści LGBT są członkami rozmaitych fundacji i stowarzyszeń. Chodzi o to, aby zrobić z nich formalnych nauczycieli i umieścić w szkołach. Dlatego środowiska te tak bardzo domagają się przymusu "edukacji seksualnej". Antonina Kopyt stwierdziła też, że jeśli "edukacja seksualna" będzie nieobowiązkowa to:
"Będzie mniej podręczników do wyboru. Dlatego, że wydawnictwu nie opłaca się przygotowywać oferty do przedmiotu nieobowiązkowego bo wiadomo, że sprzeda się on w mniejszym nakładzie niż podręczniki do przedmiotów obowiązkowych. To ma duży wpływ potem na jakość lekcji."
Innymi słowy - biznes produkujący wulgarne, deprawacyjne książki do "edukacji seksualnej" nie zarobi pieniędzy, gdyż nie będzie wytworzonego odgórnie przez rząd popytu na tego typu towar. Warto w tym momencie przypomnieć, że w październiku bardzo głośno było w mediach o pornograficznym podręczniku do "edukacji seksualnej", który pojawił się w supermarketach Biedronka. Do sprzedaży trafiła książeczka dla dzieci i młodzieży, która na graficznych rysunkach przedstawiała m.in. instruktaż masturbacji oraz różnych technik seksualnych, a także zachęcała do oddawania się takim praktykom. Poradnik pokazywał męskie i żeńskie organy płciowe w trakcie czynności seksualnych. Publikacja ta wypełnia wszelkie znamiona przestępstwa określone w kodeksie karnym dotyczące prezentowania osobom małoletnim treści pornograficznych.
Tego typu podręczniki są standardem do "edukacji seksualnej" na Zachodzie, gdzie powszechnie się ich używa. Szczególnie popularne są w Skandynawii oraz w Niemczech, gdzie powstały Standardy Edukacji Seksualnej, wedle których teraz "edukowane seksualnie" mają być polskie dzieci. Takie publikacje mają rozpowszechnić się również w Polsce, ale najpierw trzeba wygenerować na nie popyt. Szansą na to jest wejście "edukacji seksualnej" do szkół, następnie uczynienie jej po jakimś czasie obowiązkowym przedmiotem, co wygeneruje konieczność zakupu podręczników dla setek tysięcy uczniów.
Z punktu widzenia deprawatorów seksualnych najważniejsze jest jednak wprowadzenie "edukacji seksualnej" do szkół w ogóle, w jakiejkolwiek postaci, na początku nawet nieobowiązkowej. Chodzi o przełamanie bariery społecznej. Potem, krok po kroku, jak zapowiedziała minister zdrowia, "będą mieli to, o co im chodzi" - czyli wszystkie dzieci objęte przymusem deprawacji.
Konkretny plan takiego procesu przedstawił publicznie poseł Marcin Józefaciuk, znany m.in. z poparcia dla wprowadzenia prawnego zakazu spowiadania dzieci przez księży. Napisał on:
"A co gdyby tak... wprowadzić edukację zdrowotną etapami - pierwsze 2 lata jako przedmiot fakultatywny, a po tym okresie - obowiązkowy"?
Zdaniem Józefaciuka, taka strategia pozwoli Polakom "oswoić się z przedmiotem", co umożliwi "zrozumienie i zaakceptowanie zmian", a także da czas rządowi na wytworzenie kadr formalnych "edukatorów seksualnych", a wydawnictwom czas na napisanie podręczników do deprawacji.
Rząd Tuska chce więc wyciszyć temat "edukacji seksualnej", szczególnie teraz, na czas wyborów, aby uśpić czujność Polaków. Po wyborach deprawacja ma być prędzej czy później obowiązkowa, o czym zarówno politycy, jak i powiązani z nimi "eksperci" oraz "edukatorzy seksualni" mówią otwarcie. Dlatego musimy działać jeszcze bardziej intensywnie - organizować nowe kampanie społeczne, docierać z prawdą do kolejnych osób i mobilizować społeczeństwo do działania. Takie akcje nasi wolontariusze prowadzą w całym kraju.
|
Niedawno zorganizowaliśmy m.in. akcję podczas konwencji Koalicji Obywatelskiej odbywającej się z udziałem m. in. Trzaskowskiego i Tuska. Nasze banery informacyjne wywołały duże zainteresowanie i reakcje przechodniów, w tym wielu działaczy i aktywistów KO. Braliśmy udział w protestach pod kuratoriami oświaty, prowadziliśmy publiczne modlitwy różańcowe w intencji powstrzymania deprawacji, organizowaliśmy uliczne akcje dystrybucji naszych broszur ostrzegających przed "edukacją seksualną" w szkołach. W związku z kampanią wyborczą musimy te działania prowadzić dalej. Jest to teraz tym bardziej istotne, że propaganda będzie usiłowała uśpić czujność Polaków. Potrzebujemy w najbliższym czasie na ten cel ok. 14 000 zł.
Dlatego proszę Państwa o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana obecnie możliwa, i umożliwienie nam organizacji kolejnych kampanii informacyjnych, w ramach których ostrzegamy Polaków przed zagrożeniem i mobilizujemy do działania.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro - Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych - Kod BIC Swift: INGBPLPW |
Fundacja Pro - Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków |
|
|
|